andy napisał(a):Ciekawe kto był tym "opiekunem" podejrzewam ,że nie przewodnik z blachą.
Ciekawe co na ten temat może powiedzieć Lechu , który toczy od dłuższego czasu dyskusję na temat wolnego i nieskrępowanego niczym wolnego przewodnictwa.
Mogę powiedzieć tyle, że służąc w wojsku na granicy w Sudetach nie raz zdarzyło mi się zimą zetknąć z podobnymi przypadkami, a co najmniej połowa z nich miała właśnie miejsce w grupach prowadzonych przez przewodnika górskiego (sudeckiego) z blachą i legitymacją z uprawnieniami państwowymi. Były akcje GOPR poszukiwania ludzi w górach, a sytuacja tych, którzy wpadli w podobne tarapaty była o wiele trudniejsza, bo nie było telefonów komórkowych, GOPR nie miał skuterów śnieżnych itp. Ale nie było przymusu wynajmowania przewodnika, mimo że w zimie ludzi po górach wędrowało więcej, a w sezonie letnim górskimi szlakami przemieszczały się liczne grupy młodzieżowych obozów wędrownych z plecakami, które korzystały z licznych schronisk młodzieżowych stałych i sezonowych oraz górskich.
Podobnie wędrował ks. Karol Wojtyła z grupami młodzieży po górach, i nikomu to jakoś nie przeszkadzało. Teraz właśnie grupy prowadzone społecznie przez jakiegokolwiek księdza są odbierane przez środowiska przewodnickie jako konkurencja, stają im "ością w gardle" i wieszają na nich przysłowiowe "psy".
Jestem przekonany, że obecnie podobne przypadki zasłabnięcia uczestników w grupach obsługiwanych przez zawodowych przewodników w górach też się zdarzają, tylko są zamiatane "pod dywan". Przewodnicy przejmują takie grupy niejako "z marszu" i nie mają w praktyce żadnego wpływu na przygotowanie uczestników wędrówki zarówno pod względem kondycyjnym jak i właściwego ubioru. Nic dziwnego, bo wynajęty przewodnik widzi uczestników wycieczki po raz pierwszy dopiero w chwili spotkania z grupą już w umówionym miejscu na trasie. A że w ogóle takich grup wędruje w górach mniej, niż kiedyś, to są to przypadki raczej marginalne, stąd łatwiej je zatuszować. Nawiasem mówiąc wypadki na wycieczkach z przewodnikami tez się zdarzyły, i to nawet śmiertelne, ale nie słyszałem by któryś z nich został skazany. Myślę, że zadziałało tu podobne zjawisko jak w przypadku lekarzy, którym bardzo trudno udowodnić błąd w sztuce, i którzy jako grupa zawodowa potrafią się świetnie wybronić. Jeżeli ktoś tu wie, że było inaczej, to ja chętnie się dowiem.
Fakt, że mimo istnienia przepisów, doszło do ostatnio opisanego w prasie przypadku w Bieszczadach wskazuje, że żadne ogólno krajowe przepisy nie są w stanie zapobiec takim sytuacjom i są zbędne. Problem organizacji tego typu szkolnych obozów kondycyjnych można uregulować co najwyżej na poziomie odpowiedniego Ministerstwa. A że dziennikarze zrobili z tego przypadku sensację jakby zginęło co najmniej kilka osób, to myślę, że lokalne środowiska przewodnickie już się odpowiednio postarały, by w ich interesie sprawę nagłośnić. Zresztą jak się okazuje - dla tego środowiska nawet śmierć ludzka nie jest żadnym tabu. Od samego początku wypadek w Tatrach grupy licealistów z Tych, którzy zginęli pod lawiną zimą 2003 roku, wykorzystuje się jako argument do umocnienia interesów pewnej wąskiej grupy ludzi - przewodników i urzędników państwowych.
Jeden czy nawet dwa wypadki raz na jakiś czas nie mogą jednak być decydującym argumentem przemawiającym za ograniczaniem elementarnych praw do wolności działania stowarzyszeń i poruszania się po kraju czy to pojedyńczo czy to w grupach zorganizowanych m.in. przez organizacje społeczne.