przez Pchełka » 2007-05-09, 10:32
Doszły mnie słuchy, że ciekawi jesteście jak nasze niby wiosenne a jednak zimowe wejście na Mt. Blanca, Hmm, mimo że nie udało nam się zdobyć tej pięknej i niesamowitej góry (warunki pogodowe), to razem z Marcinem, Andrzejem, Kordianem z Krynicy i Pawłem, którego odebraliśmy w Genewie, spędziliśmy 9 niezapomnianych dni pomiędzy Polską, Czechami, Niemcami, Austrią, Szwajcarią i docelowo Francją (Les Houches). Wyruszyliśmy w niedziele 29 kwietnia do góry i dotarliśmy do górnej stacji kolejki tj. na wysokość 2372mnpm, gdzie mieliśmy pierwszy nocleg górski, śnieg towarzyszył nam już od ok 2000mnpm, w poniedziałek już w rakach na nogach dotarliśmy przez pola śnieżne, tuż przy lodowcu, po zsuwających się kamieniach do kolejnej bazy noclegowej do Ref de Tete Rousse na wys. 3167mnpm. Miło byliśmy zaskoczeni, że schr. jest otwarte i w dodatku zawieszona jest tylko puszka z napisem "opłata za nocleg 6 euro";), zabraliśmy się za jedzenie, dyskusje i zbieranie informacji o dalszej części trasy od ludzi (Polaków), którzy również spali w tym schronisku. Noc była ciężka, mało kto z nas zdołał przespać choć pół nocy. We wtorek pobudka o 5, pakowanie, gotowanie i najtrudniejsza cześć w naszej wędrówce, ściana o bardzo dużym nachyleniu, momentami spokojnie 50-60%, przez pola śnieżne, kuluary, poręczówki jak na Orlej Perci, brodząc w osuwającym się śniegu musieliśmy dotrzeć do Ref de l'Aig du Gouter wys. 3817mnpm, noi tu zaczyna się przygoda z pogodą. Całe popołudnie pada śnieg, mocno wieje, są burze, minimalna widoczność a w schronisku siedzi 12 Polaków:), również można było za darmo w nim przesiedzieć, bo nie było nikogo z obsługi (nie było sezonu). W środę wstajemy nad ranem by zobaczyć, jakie są warunki, czy jest szansa na atak szczytowy, czy nie, niestety wieje i sypie i nie ma szans:(, śpimy dalej, wstajemy o 7 szybko się pakujemy, jemy i z nadzieją ze zejdziemy do dołu, bo to za oknami się dzieje nie wróży nic dobrego, znajomy, którego poznaliśmy w schr, jest przewodnikiem wysokogórskim, dzwoni do Szwajcarskiej goprówki z zapytaniem o warunki pogodowe, i to czy jest szansa by jakieś śmigło po nas przyleciało, niestety nic lepiej, a śmigłowiec w taką pogodę też nie może latać, każą nam zostać w schr, do póki mamy jedzenie i warunki się nie poprawią, i proszą by skontaktować się z nimi o 16. Bijemy się z myślami, co robić, bo bezczynność nie jest najlepszą sprawą, śnieg nadal pada, robią się coraz cięższe warunki, śniegu na grani zostaje mnóstwo, za każdym razem jak powiewa wiatr to mamy nadzieje ze zacznie wiać na dobre i wszystko zdmuchnie. Dzwonimy o 16 na dół i ustalamy, że rano schodzimy o 6, o ile coś w nocy się nie podzieje. Między czasie, na chwile się odsłania, więc wychodzimy do góry, ponad schronisko, by nie siedzieć bezczynnie, idziemy w stronę szczytu, ale nie długo, bo za raz zaczyna znów wiać i sypać., wracamy. W nocy uderzają pioruny, sypie, wieje, nad ranem ustaje. Dzwonimy do goprówki i zgłaszamy ze będziemy schodzić dwiema ekipami po 5 osób na dół, start o 6 rano. Na całej ścianie leży mnóstwo nie związanego śniegu, wygląda jak styropian, płaty śniegu wyjeżdżają spod nóg, wszyscy związani, powoli schodzimy do dołu, docieramy do kuluaru, tam zakładamy poręczówkę przez całą jego szerokość (jakieś 45m) i pojedynczo na lonżach w jak najszybszy sposób a jednocześnie starając się nie podciąć lawiny przechodzimy na druga stronę, czekamy na ekipę z Krakowa i oni tez korzystając z naszej liny przechodzą na druga stronę. Dalej zejście jest już prostsze, lecz dalej oglądamy się za siebie czy jakieś lawiny nie schodzą. Docieramy do schr Tete Rousse, zabieramy rzeczy, sprzęt i uciekamy do dołu, do samej górnej stacji kolejki cały czas związani, pełni uwagi. Raki dało się ściągnąć dopiero przy dolnej stacji kolejki. Tam się przepakowujemy i schodzimy już z całym ekwipunkiem do Les Houches. W ciągu dnia pokonujemy 2800m, docieramy ok 18, i razem z ludźmi, których poznaliśmy na górze wspominamy wydarzenia kilku dni. W piątek jedziemy do Chamonix, zwiedzamy miasteczko, patrzymy na lodowiec i góry z innej perspektywy, jemy obiadek i wracamy do Les Houches. W sobotę odwozimy Pawła do Genewy a my wracamy już do Polski. Po drodze w Nowym Sączu zostawiamy Kordiana i razem docieramy do Mielca na ok 7 rano w niedziele. Mimo, że pogoda nie dopisała, nie udało się wejść na szczyt wyjazd był bardzo wesoły, mieliśmy okazje zobaczyć wiele nowych miejsc, poznać wiele ciekawych osób. Wyjazd na prawdę godny polecenia. Dziękuje wszystkim uczestnikom:) pozdrowionka
Ostatnio edytowany przez
Pchełka 1970-01-01, 01:00, edytowano w sumie 2 razy
Iwona Nakoneczna-Świątek